— Coś mu drogę zagrodziło... — myślała. — Wiem co. Zrozumiał; że ja wiem wszystko. Nie uwierzył w mój list. Czuję to ze słów, które mówił do Edka, ale uwierzył w to, że ja wiem i przez to samo jego żoną być nie mogę...
Zamknęła oczy, aby nie widzieć, jak powoli nadchodził brzydki, szary wieczór, jak tam ciemniał skrawek nieba za oknem, pomiędzy murami kamienic.
— Jak dobrze, że nie przyszedł... jak dobrze, że wyjeżdża... — snuło się jej sennemi myślami — jakie to byłoby straszne, gdyby tu się zjawił znów pomiędzy mną a mamą i zawołał po dawnemu: „Kukuryku!...“
Na to wspomnienie ścisnęło się w niej serce. Aż się coś porwało ku niemu, coś w oddali terkotało wesoło:
„Pod Ulm, pod Kulm, pod Austerlitz,
Wzięli w coś tam niemcy...“
Odjeżdża... Nigdy już...
Ale nie była to rozpacz; nie, to jakby tęskne wołanie małego dziecka za kimś, kto je pieścił, rozweselał i tulił. Było to uczucie bardzo silne, bardzo bolesne, a co najgorzej beznadziejne.
— Nigdy już... i nikt nie będzie taki, jak był on...
Obejrzała się. Szare światło zalało kąciki, wydobywając niektóre szczegóły ubogich mebli. I Picie przyszło na myśl, iż ona właśnie jest skazana, aby resztę życia spędzić nieodwołalnie wśród tych skurczonych przedmiotów, bladych i dziwnie w tej chwili ziejących melancholją nicości.
Nie ubóstwo ich jednak przeniknęło duszę Pity rozpaczliwym skurczem. Nie to, tylko to przeświadczenie, to zrozumienie, że ona jest w tej chwili inną zupełnie, jakby przetworzoną, nie taką, która potrafiła z miłością klęknąć przed ubożuchną serwantką i Jezuskiem śpiącym na swym