glinianym krzyżyku. Ta Pita, która wchodziła obecnie w ten świat, w którym już pozostać miała, ani śladu zapamiętania dziecięcej tkliwej nadziei nie niosła w sobie.
Nie miała żółci, ni goryczy. Lecz jakąś rozśpiewaną litanję mniszek, które słyszą ciągle zatrzaskującą się po za niemi kratę w dniu ich obłóczyn. Nie mają skrzętności i chęci dusz, budujących ze swej przeszłości i teraźniejszości kaplic, przed któremi spędzą swe istnienie.
Dozwalają, aby te kaplice nie wznosiły się wcale, lub aby już z samego początku były jedną masą gruzu. One wciąż pozostają wsłuchane w trzask drzwi, opadających po za niemi...
A przytem Pita więcej teraz odkrywa dokoła siebie tych dziwów, o których sądziła jak ci, którzy mówią o jakiejś zarazie z sąsiedniej ulicy. Ten i ten zachorował, umarło tylu... Ale do nich zaraza nie dojdzie nigdy! Tak Pita sądziła, że oni, tu na Wareckiej przeżyją swoje życie w sprawach uczuciowych. I oto jej matka, ona, uległy wichurze, która niemi szarpała. Lecz Pita widzi coś więcej. Pita rozumie teraz zaostrzonym instynktem, że i ojciec jej ulega jakiejś komplikacyi sentymentalnej. Nie łudzi się więcej. Fakty stają przed nią teraz jawne i niezaprzeczalne. Żebrowski kocha się we Władce. Tak, Pita to rozumie. Ona tylko wprawdzie zrozumieć może, że ojciec kocha się, bo brutalny fakt zmysłowego połączenia się Władki i ojca jest dla niej jeszcze niedościgniony. Ale odczuwa, że ojciec przylgnął tam, gdzie go nie odtrącano, a raczej ciągniono dobrem słowem i dobrem spojrzeniem.
— Jak pies... przecież nie pójdzie tam, gdzie go biją, ale gdzie go głaszczą — tłumaczy — a tatko rzeczywiście nie miał nigdy dobrego słowa.
Usprawiedliwia jednak i matkę:
— Tylko że mamcia była kim innym zajęta, nie mogła być przecież fałszywa...
— I jakie to wszystko straszne... jakie dziwne...
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/380
Ta strona została przepisana.