mniały, do stołu. Na dworze było jeszcze widnawo. W ciemnych klatkach już prawie czerń zupełna.
Ale i on przeczuł dziewczynę, stojącą nieruchomo o kilka kroków od niego.
— Edka niema?
— Nie.
— Pani sama?
— Mama śpi.
— Drzwi zamknięte?
— Tak!
— Chcę pani coś powiedzieć.
Padają te słowa w ciemni urywanemi, przyciszonemi głosami.
— Słucham pana.
— Wiem, że pani nie idzie za mąż... ale to nie jest rzecz główna... Główne to, że dziś, jutro, może się stać coś takiego, że ja... że my... ja i pani nie zobaczymy się więcej.
— Pan wyjeżdża?
Głos Pity drży.
— Nie... nie jadę. Ale może się coś stać, co nas rozdzieli. Coś silniejszego od nas. Niech pani przypomina sobie to wszystko, co ja pani mówiłem. I proszę zastosować w życiu. Dobrze?
— Tak, tak, ale niech mi pan wytłumaczy...
— Nie, nie. Nie wiem jeszcze: co i jak. Może nie, może się nic nie zmieni. W każdym razie pani taką ze szklanego pudełka nie może być dłużej. To sobie proszę zapamiętać. A teraz idę...
Zwrócił się szybko ku drzwiom, zatrzymał się, jakby chciał dodać coś jeszcze. Pita dyszała ciężko. Ta chwila ważyła się w powietrzu, jakby przed burzą ciężkie, straszne minuty.
— I... przepraszam!... — zacharczał prawie Tarnawicz.
Otworzył drzwi i wyszedł.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/382
Ta strona została przepisana.