Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/386

Ta strona została przepisana.

ny, biegnie rozgorączkowany, rwąc się tam, gdzie już strzały słychać.
Żebrowski wpada do domu, wołając, że przyniósł wieść wielką. I wszyscy skupiają się dokoła niego.
— Reforma... będzie reforma szkół, spolszczenie całego szkolnictwa.
Odwraca się do syna:
— Słyszysz, Edek?... to dla ciebie jeszcze, dla ciebie...
Lecz blada twarz Edka ani drgnie.
— Och! nie nas brać na kawał! — odrzuca hardo.
I dziw, i dziw.
Ten stary żyje nadzieją... ten stary wierzy, iż to, co głoszą, będzie.
Lecz ten młody nie ma nadziei.
— Nie, nie — woła — nie nas brać na kawał...
W tych trywialnych słowach cała tragedya zwątpienia, cała tragedya przeżytych szalonem tempem utraty złudzeń i wiary. Jak dumnie, jak hardo.
Jak czysto!

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Noc, ciemno, dni przedwigilijne.
Wpada Marcysia.
— Przyszli jacyś, pogasili światła. Jezus, Marya! zabiją!...
Wybiegła do kuchni.
Żebrowscy siedzą dookoła stołu.
— Dziś zdjęli szyldy rosyjskie! — mówi Żebrowski. — Ale słyszałem, że to już koniec.
— Och! gdyby!... — jęczy cicho Tuśka.
Przy końcu stołu siedzi Pita. Światło lampy oblewa jej złotą głowę. Pochyliła się na stół. Bolą ją zęby szalenie. Cierpi już tak od kilku dni. Z oczu płyną łzy. Pita zmieniła się bardzo. Jest blada jak opłatek. A w oczach ma wyraz dziwny.