Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/388

Ta strona została przepisana.

Lecz szlachetność ich jest tak łagodnie dźwięczna, tak majestatycznie piękna, iż ból nie boli.
Te chwile przeżywała teraz Pita. Te i inne jeszcze. Jakąś dziwnie nieokreśloną słodycz, jakby zakończonego istnienia. Chwilami zdawało się jej, że to, co jej teraz przeznaczone — jest cudem, lecz nie jest już dobrem z tego świata...
Tak się zdawało Picie, gdy chodziła cicho, obuta ledwo i owinięta szalem, po saloniku.
Świeca dogorywa, palma rzuca dziwne cienie.
— Nie z tego świata... — myśli Pita.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Mamciu, pozwól! pozwól mi iść z tatką! Już dłużej nie wytrzymam!... Mamciu!...
Pita ręce składa przed matką, tak bardzo zbolała, zdręczona cierpieniem.
Tuśka, niespokojna, patrzy na córkę wzrokiem niepewnym.
— Pozwól! — mówi Żebrowski — pozwól! Dziewczyna się męczy dwa tygodnie. Wygląda jak stwór. Przejdziemy szybko, zaledwie dwie ulice. Zresztą od wczoraj posterunki policyantów zajęli konni artylerzyści. Jest ich po dwóch na każdym rogu. Będzie spokój.
— Nie! nie! — powtarza Tuśka.
Pita łamie ręce.
— Zresztą, niech dentysta tu przyjdzie!
— Nie chcę!
— Mamciu! zlituj się!
Do rąk przypadła matce, oślepiona bólem. Zęby jej drżą ze zdenerwowania. Łzy zalewają oczy.
— Idźcie! — mówi wreszcie Tuśka — idźcie.
Lecz gdy już na progu stanęła Pita w swej bobrowej czapeczce, w jasności swych włosów, w całej swej delikatnej piękności, w Tuśce szarpnęło się nagle ku niej serce.