Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/42

Ta strona została przepisana.

Nagle drzwi od sypialni się uchylają, ukazuje się w nich Tuśka.
— Proszę cię — mówi do męża — na słówko!
On się podnosi wolno.
— Służę ci... — mówi z niepokojem.
Idąc, nie śmie spojrzeć na dzieci.
Za chwilę przez przymknięte drzwi słychać urywane frazesy:
— A ja cię proszę, aby coś podobnego w moim domu nie było!
— Ależ zaręczam ci.
— Nie zaręczaj; ja wiem co mówię. Ja mam przeczucie. Każda uczciwa żona ma przeczucie w takich razach. Rób, co chcesz, po za domem... Na to już jestem zrezygnowana... ale tu... obok żony, obok dzieci...
— Daję ci słowo honoru...
— Och! wasze słowo honoru! Wy, mężczyźni, zawsze w takich razach dajecie słowo honoru!... Wstydź się! Ze sługą!
— Cicho! proszę cię!... dzieci słuchają.
— To dla nich nie nowina. One dawno to już widzą. Zresztą synkowie pewnie wstępują w ślady ojca. Może także... och!...
I tak dalej, dalej trwa ten ton podniesiony, a wyrazy padają dziwnie, walą poprostu we drzwi, jakby ktoś polanami w nie ciskał.
W jadalni Pita skurczyła ramiona i stoi nieruchoma przy stole. Wbiła oczy w obrus i przysłoniła je rzęsą. Czegoś się wstydzi za matkę, za ojca, sama nie wie, co się z nią dzieje. Edek je swój chleb coraz wolniej, wreszcie zasuwa się w kąt i przylega do ściany.
I pozostają tak oboje nieruchomi, przygnieceni, z nerwami, drżącemi dziwnem, nieznośnem uczuciem.
A potem ten smutek! ten straszny smutek, który się na nich wali i którego odeprzeć nie mogą...