I to najtragiczniejsze.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Nagle z sypialni wysunęła się głowa Żebrowskiego. Był bardzo blady i znużony, powiódł po dzieciach tępym wzrokiem.
— Pito... — wyrzekł — zagraj co na fortepianie!
Pita wyszła do salonu.
Zrozumiała doskonale. Ojciec nie chciał, aby słuchała. I ona wolała także nie słyszeć tego więcej. Woli grać, choć ręce jej drżą i na klawisze natrafić nie może.
To, co rodzice mówili przed chwilą, to także należy do kategoryi tych rzeczy złych, przed któremi ona uciekać winna. Więc ciągle to samo. Co matka zarzuca ojcu właściwie? Tak się często to powtarza. Teraz, coraz częściej. Przedtem nigdy tego nie było, lecz mama powoli robi się ciągle czegoś zagniewana. To na ojca, to na nich. A głównie na sługi. Znieść ich mama nie może. I gdy się kłóci z ojcem, ciągle ta „sługa“ wraca w rozmowie.
— Wstydź się — ze sługą!
Lub znowu:
— Winszuję gustu, sługa...
Ojciec na to:
— Ależ bój się Boga, takie straszydło.
— Daruj mi, ale nie mogę trzymać sług w innym celu. Sługa mi potrzebna do roboty... a nie do czego innego.
Co mamie się stało!... Pita uczuwa jakiś straszny niesmak i wstyd. A potem żal okropny, bezgraniczny. Zdaje się jej, że ktoś ją porwał za włosy i tarza w błocie, a ona krzyczy...
Z całą szaloną wściekłością zaczyna grać walca Chopina, gra w tempie tanecznem, fałszuje, radaby porwać struny i roztłuc fortepian. Ach! zemścić się za to, co jej czynią, za ten jakiś ból i smutek, który na nią walą.