Niema jej — i nie jesteś piękna.
Ogarnęła cię złość — ta wielka, przemożna Złość kobieca, która z nią wstaje i siada na łożu przyczajona i roześmiana urągliwie. Tego uczucia nie zazna mężczyzna. To drobny, mały zwierz, drapiący się w zanadrzu po za gorsetem, tuż koło serca, biegający po różowym naskórku z dziwną sprawnością i okrucieństwem. Niezadowolenie przerasta w jakąś rozpacz, a ta wylewa się falą ciągłej kłótni i nienawiści do życia, do ludzi, do warunków bytu.
— Nienawidzę! — zdają się mówić charakterystycznie zaciśnięte usta.
— Nienawidzę!
I zjawia się ciemna flaszeczka bromu, lecz i to nie pomaga wiele. Czasem, czasem następuje apatya. Jakaś melancholya — zacięcie ust — zgaśnięcie, jakby wyczerpanie oczu. I jednocześnie wzmożona pogarda dla samej siebie. A potem nienawiść wybucha jeszcze z większą potęgą. Nawet lustro staje się nienawistne. Po co? Po co? Na plecach pojawia się szal i to jego naciągnięcie klasyczne, kryjące kark i linie piersi.
Po co? po co?...
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Mówią wtedy o kobiecie dziwy.
— Czy czasem nie zaczyna się u niej histerya!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pita o tem nie wie i nie mówi. Tylko co jakiś czas rzuca ukośne na matkę wejrzenie. To złość kobieca, która się tak dziwnie rozpostarła w małem mieszkaniu, obija się o duszę delikatną dziecka, wywołując w niej jakieś słabiuchne i dalekie echa. Są dnie, w których Pita zaczyna stawać naprzeciwko matki z oczyma otwartemi szeroko i jakby motyl trzepocze się dokoła jej ust i rąk. Patrzą wtedy na siebie obie. Patrzą i Tuśka wzmaga swoje słowa, Pita wzmaga swoje milczenie. Lecz jest to już coś, co wykwita