że nikt do niej teraz nie mówi. Nie mogłaby nic odpowiedzieć. Żeby tylko on tu nie spojrzał. Kolanka jej drżą. Dziwne uczucie.
Jakby się jej pić nagle zachciało.
Ale to strasznie pić.
Ketling-rządca staje na środku dziedzińca. Patrzy do góry. Właśnie naprawiają dachy. Pita odsuwa się szybko od okna. Nie chce, aby ją dostrzegł w oknie. Dlatego, tłumaczy sobie, że dobrze wychowane panienki nie wyglądają przez okna. Dlatego jedynie. A może i dlatego, że nagle w drobnej, płaskiej jeszcze piersi brakuje oddechu... może.
Z drugiego pokoju, gdzie słychać przestawianie w kredensie naczynia, rozlega się głos:
— Pito! dlaczego nie siadasz do fortepianu?
A potem:
— Już jedenasta.
Martwo odrywa się Pita od ściany, do której się przytuliła. Podchodzi do pianina. Tak. Już jedenasta. A więc nie powinno nic tam łopotać w piersi, jak oślepły motyl. Już jedenasta! Litania gam powiększy się jeszcze o jeden głos. Litania chorobliwych gam. Na dziedzińcu rządca-Ketling śledzi żydowskich czeladników, uczepionych w powietrzu na dachu. Szafirowy cień palta podnosi piękne złoto brody. Wyniosły jest i smukły. Pita gra gamy chromatyczne w tercyach i widzi go, choć jest daleko od okna i plecami do światła. Ona go widzi dokładnie, przeczysto, jakby przez kryształową szybę jakiejś czarującej świątyni. Widzi go długo, ciągle.
Drobne usteczka różowe rozchyliły się. Jakby róża w promieniu słońca.
— Dziś proszę ćwiczyć Impromptu, pierwszą część... Pamiętaj, że źle dzielisz. Nie możesz wpaść.
Tak. Pita wie. Nie może „wpaść.“ Ale i to wie, że zawsze Impromptu grać źle będzie i że tam dziś u niej jakaś żałość śpiewa. Śpiewa, jakby wiatr nagle zaszlochał
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/54
Ta strona została przepisana.