Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/55

Ta strona została przepisana.

po świeżo zoranych ugorach. Ach! jak to drży i rwie się w przestrzeni! Gamy chromatyczne jęczą, jęczą. I Pita poddaje się cała tym jękom, które wichrem biegą. Słyszy, że matka wyszła do kuchni. Urywa nagle. Nie może już dłużej. Głowa jej opadła na klawisze. Co z nią? Co z nią?... Boże wielki!
Dzwonek.
— Pito! otwórz!...
Zrywa się, biegnie do przedpokoju.
Odkłada łańcuch. Jakaś drobna postać kobieca.
— Pani sobie życzy?
Milczenie.
Dwie pary oczu toną w sobie chwilkę. Pita cofa się, prawie jakby zalękniona. I zostaje tak nieruchoma w ciemni przedpokoju. Tamta nie wchodzi. Stoi także nieruchoma. Patrzy. Zmrużyła teraz oczy. Pita wchłania w siebie linię szerokiej szczęki i dość zmysłowo rozwiniętych ust. To uderza na pierwszy rzut oka. Te usta jakby podane naprzód, jakby na coś czekające. Reszta, mało znacząca. Cera szarawa, włosy mysie, gładko przyczesane.
Tylko te usta.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

I od nich wieje coś dziwnego.
Są układne i zuchwałe. Są głupie i inteligentne. Jest w nich cała kobiecość i to co jawne i to ukryte. Śmieją się, choć się nie uśmiechają. Płaczą, choć kąciki równe i nie skrzywione bólem. Wabią, a przecież prawie są surowe. Jest w nich zwiędnięcie kwiatu i delikatność akacyowego listka. Tak pachnie od rosy porannej i tak odtrąca woń zaułków małego miasteczka.
Bije od nich coś dziwnego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

Pani sobie życzy? — pyta wreszcie Pita.
— Ja do szycia... Zamówiła mnie pani Żebrowska...