Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/60

Ta strona została przepisana.

— No, tę przy maszynie. Groch jej na twarzy dyabeł młócił.
— Och!
— Co: och?
— Jak można...
— E!... czemu nie idziesz nakrywać? Co tu robisz?
— Ja?
— Ty, masz podejrzaną minę. Musiałaś coś w kredensie złasować.
— Edek!...
Pita wstaje i idzie do jadalni. Jakże ona była teraz daleko od słoików z konfiturami agrestowemi, które dawniej były dla niej tak wielką pokusą. I zdaje się jej, że ją w tej chwili bardzo pokrzywdzono, że ta zbrodnia, przed którą się tak gorąco modliła, jest zarazem jakąś godnością, która ją wynosi ponad dawne drobiazgi życiowe.
Zacięła usteczka i nakrywa do stołu. Powoli wchodzi Mundek, następnie ojciec. Obaj spoglądają badawczo na odwróconą ku oknu pannę Władzię. Ona, jakby przeczuła wejście każdego z nich, bo podnosi się i kłania. I wtedy Pita dostrzega, że usta jej, jakby leciuchne, pokornie uśmiechały się. Błyskają dziwną purpurą i całą twarz ospowatą oświetlają, jakby nocna lampa wśród cieni alkowy. Pita odczuwa ten sam niepokój, jaki ogarnął ją tam, w przedpokoju, gdy otwierała drzwi tej dziewczynie.
Lecz to już gaśnie i znów jest martwo i na twarzy Władki i wogóle, w całej atmosferze mieszkania. Lecz niepokój Pity wzrasta. Jakby jakieś prądy nieuchwytne lekko przelatują i odbijają się o nią.
Przygotowuje na tacce blaszanej oddzielne nakrycie. Wie już z poprzednich bytności szwaczek w domu, że jadają wprawdzie w jadalni, ale oddzielnie — na rogu stołu, na którym pod oknem stoi maszyna do szycia. Do stołu familijnego, okrytego ceratą, nie bywają przypuszczane. Za chwilę siedzą wszyscy przy obiedzie i sumiennie pochłaniają zupę. Milczą, jak zawsze. Tylko Mundek jest więcej