Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/63

Ta strona została przepisana.

jakby wychudły tygrys, wypuszczony z klatki. Szybko przeszła w swych białych trzewiczkach i jasnym płaszczyku i potem cały dzień miała jakieś dreszcze dziwne wzdłuż krzyża. Uczucie to wzmogło się jeszcze, gdy posłyszała, jak matka mówiła do ojca:
— Ta ruda, to przecież najgorszego prowadzenia. Trzeba ją kazać wypędzić z suteryn.
Pita uczuła zamęt w głowinie.
Przecież „ta ruda“ — jest ledwo odziana — lata boso i mieszka kątem w wilgotnej suterynie. Niema ani pereł wielkości kartofla, ani atłasowej sukni.
Znaczy się — dziw...
Ani tu na świecie dobrobytu, ani na tamtym świecie zapewnionego spokoju i szczęścia.
Więc co?
Źle prowadzące się kobiety mogą być bogate i ubogie.
W takim razie, co im pozostaje? Muszą się bawić...
Ale jak?
I tu Pita zapada w zupełną ciemnię. Może... piją.
Ale to nie dobre, bo Pita przypomina sobie, że w Zakopanem piła raz dużo słodkich palących rzeczy z panami i mamusią na werendzie u Płonki. Było jej bardzo miło z początku, ale potem niech Bóg broni. Nudności i tak, jakby się ciągle umierało. Więc tańczą. Tak. To już milsze. I dużo jedzą. I panowie je całują... Po plecach Pity przebiega dreszcz. To wielki grzech! One się nie bronią. Takie wydekoltowane i panowie je całują.
Tu się znów zamąca. Pita doznaje wrażenia, że ktoś zaciągnął przed nią firankę, jakby na te okna, z po za których słychać polki, śmiech, przeciągły wrzask, łkanie i często ciszę.
Tego wszystkiego panna Władzia nie robi. Mama tak mówi. Ale i ona, Pita, nie robi, i mamcia, i Jaśka, i dużo pań. A mama zdaje się za to Władkę chwalić i jakby wynosić ponad wszystkich. Więc ta panna Władzia mogłaby się źle prowadzić, ale nie chce...