Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/67

Ta strona została przepisana.

Pitę, która rozkłada na stole serwetę z juty, ogarnia takie uczucie, jakby ją ktoś z całej siły uderzył w piersi. I z tego ucisku serca wykwita na jej twarzyczkę purpurowy kwiat rumieńca, który zwolna czarującym płomieniem oblewa aż po złoto włosów, bramujących czoło. Pita nie wie, co począć z sobą, a traci zupełnie przytomność, słysząc głos Edka.
— Pita!... proszę patrzeć, jak się zaczerwieniła.
Pita czuje, iż wszystkie pary oczu skierowane są na nią. I drży, i kurczy się i nie ma siły odwrócić się, ani uciec. Przychodzi jej na myśl ukryć twarzyczkę w ręce, ale i te biedne rączki podlotka są czerwone.
Gdyby choć fala rozpuszczonych włosów!
Możnaby niemi, jak złotą kratą, oddzielić się od tych spojrzeń.
Bo ojciec, mama, Edek — ach! nawet Władka nieznacznie patrzy...
Wszyscy.
A ona jedna bezbronna, cała w purpurze dziewiczego rozrumienienia, na progu nowego jakiegoś życia, które się ku niej otwiera...
Kwiatem szkarłatnym wystrzela ku niebu.
Bezbronna.
I taka czysta, taka cudowna w tej zorzy rumieńca.

. . . . . . . . . . . . . . . . . .

To szczęście, że nikt nic nie powiedział. Popatrzyli i, oprócz Edka, wszyscy obojętnie powrócili do swoich zajęć. Mama wyszła do sypialni, panna Władzia dalej szyje, a ojciec usiadł na sofie, obok maszyny. Powoli Pita ostyga, ale czuje, że teraz ciągle będzie popadała w niebezpieczeństwo rumienienia się. To winna Jaśka.
Wszakże ona pierwsza...
Ach, nie. Pita myśleć o tem nie może.
Jakże tak? Czyż to byłoby... dowodem?