Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/68

Ta strona została przepisana.

Żebrowski siedzi na sofie napozór martwy, pali małe półcygarka. Nie patrzy niby na nic, ale widoczne jest, iż snuje w sobie to, co było przed chwilą. A więc owe nieszczęsne:
— Trzeba na to, i na to, i na to...
Może liczy, może odejmuje sobie, może...
Kto wie zresztą, co się w głowie tego drewnianego napozór dziadka dzieje. Ot, tak siedzi, jak codzień, zmarszczony, zmęczony pośpiesznem połykaniem jedzenia. I żołądek trawi już z trudnością. Więc to wszystko męczy go. Zamyka oczy, ale siedzi wyprostowany i liczy może...
— Trzeba na to...
Nagle jakiś głos łagodny, cichy...
— Może pan dobrodziej pozwoli sobie podać...
Żebrowski otwiera oczy, jakby przerażony. To szwaczka, ta Władzia, przechyliła się od swej maszyny i podsuwa mu delikatnie poduszkę, rzuconą na sofę.
Żebrowski się zrywa.
— Dziękuję, ja zawsze, ja...
— Tak będzie przecież wygodniej.
Purpurowe usta mignęły. Ach! rozwarły się, jak kwiat granatu. Żebrowski doznał jakby olśnienia. Mimowoli usunął się na drugi koniec sofy.
Władka odwróciła się ku oknu, szyje dalej zawzięcie.
Kwiat granatu zbladł, cały jakby zgasły.
Całą tę scenę widzi i chłonie w siebie Pita.
To jest przecież nic; ot... prosta grzeczność, staranność o wygodę pana domu. Ale przedtem nikt nigdy tak się do ojca nie zwracał. Ani nawet matka, ani żadna z poprzednio szyjących szwaczek, ani ona — Pita.
I to coś nieuchwytnego, coś, co w Picie wzbudza jakby wstyd.
Jakie to dziwne. Przecież to nic, to prosta grzeczność, staranność o wygodę pana domu.
Dlaczego Picie wstyd?