— Mundku!...
— No, no... nic. Masz szynel. A kiedy mi go oddasz?
— Nie mam pojęcia. Mam dwie korepetycye.. a potem... znów gdzieś znikła.
— Znów?
— Tak, muszę szukać.
— Tak, tak!
I znów zapanowało milczenie. W sercu Pity, jakby wzrastało wielkie wzruszenie. Sama nie wiedziała dlaczego. Lecz przed nią były jakieś tajemnice mężczyzn, tajemnice dziwne, które ją często niepokoiły. Ktoś znikł Tarnawiczowi. Jakaś kobieta. Szedł szukać ją w zawieje śnieżną. Dokąd? Po co?
Słyszy głos Mundka:
— Poszedłbym z tobą, ale stary szynel matka schowała.
— Może ci ten nowy potrzebny?
— Nie pytaj, bierz. Ja idę do ciebie na górę. Biorę książki, będę się uczył.
— Przykażę siostrom, żeby ci nie przeszkadzały. A zresztą, one, biedaczki, takie pomartwione...
— Tak, tak. Daj im spokój.
I potem kroki słychać rozchodzące się. Tarnawicz idzie szybko w nowym szynelu Mundka na dół, a Mundek biegnie wysoko na trzecie piętro do mieszkania kolegi.
I tam siedzi, siedzi do tej chwili. Widocznie Tarnawicz szuka tej, która znikła, tam gdzieś w ciemni, i śnieg na niego pada.
Ale mu nie zimno. Dobry Mundek dał mu swój szynel.
I Pita czuje jakąś radość, że Tarnawicz nie marznie. Duże, głębokie oczy stają przed oczyma Pity. Patrzą na nią tak spokojnie, tak dobrze. Pita czuje, że nie umiałaby temu chłopcu sprawić jakiejś przykrości.
Jak dobrze, że on nie marznie.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |