Rozłączyć się dziś z tobą muszę,
A żyć bez ciebie już nie mogę...
Zdaleka, jak tony harfy płyną ku niej te słowa. Jakie smutne, jakie rozpaczliwe. Może to pisze mąż do żony, od której musi odjechać, albo lepiej narzeczony do narzeczonej. Tak — pewnie. To narzeczony do narzeczonej. Tylko co znaczy:
Wrosłaś mi w krew, weszłaś w duszę...
Tego Pita już nie pojmuje. To wielka, dziwna moc i tajemnica. Ktoś komuś wchodzi w krew, wrasta w duszę... Jak kwiat, silnie, strasznie. I potem ta krew pulsuje, bije do głowy...
Rumieńcem oblewa twarz...
Jezu! Jezu!
Pita chwyta się za policzki. Od wczoraj czerwieni się ciągle, ile razy ktoś wspomni o rządcy. Czyżby to było? czyżby?
O Jezu!
Złotą głowiną w kaskadzie włosów falujących wali się Pita na poduszkę, jakby zmożona tem odkryciem. Koszulka turkusowa jest blada i bardzo przejrzysta. W niepewnem świetle różowy atłas delikatnego ciałka dziewczęcego cudownie przegląda. Kołderka błękitna zsunęła się i tylko stopki okryte. Wygięcie krzyża znaczy się nadzwyczaj elegancką giętką linią. Pita jest w tej chwili cudem rozwijającego się kwiatu. Zwaliła się na nią burza, do której powierzchownie nie była przygotowana. Oto przyszła miłość i garnie ją ku sobie. W głębi istoty Pita już czekała na to przyjście. Lecz teraz za słaba jest, za biedna. I musi się kryć. Musi tak walczyć sama.
Do matki pójść? zwierzyć się?
Jakże — to niemożliwe! Tak daleko Pita jest od tego, ażeby módz przytulić głowę do piersi matki i tam szukać siły, obrony. Boi się, wstydzi. Widzi już zdziwienie i obu-