Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/74

Ta strona została przepisana.

rzenie matki. Ach nie! Prędzej przed księdzem w konfesyonale, niż przed matką, można mówić takie rzeczy.
Boże! Boże! dlaczegoż to na nią przyszło? Co chce od niej mara tego człowieka? Dystyngowana, smukła mara, która ją tak okrutnie prześladuje. Dusza jej zaczyna się tem męczyć. Buntuje się jeszcze, zanim się podda w rezygnacyi zupełnej. Ale już ginie, jak ptak, padający na podłogę klatki, gdy poczuł, że nic nie podoła.
Wrosłeś mi w duszę...
Rzeczywiście, coś w jej duszę wrasta. Silna, potężna żelazna dłoń, uzbrojona szponami. Jakże nią szarpie w tej ciszy, jak strasznie.
Przez kuchnię słychać kroki.
Drzwi do saloniku uchylają się. Staje w nich Mundek. Pita porywa się, odgarnia włosy, podciąga na ramiona koszulkę, okrywa kołdrą. Zdaje się jej, że była gdzieś daleko, daleko, że ją brutalnie strącono z jakiejś krainy, gdzie jest świetlana jaśń i purpurowa męka, w ciasną klatkę rodzicielskiego mieszkania.
Mundek wchodzi do saloniku, patrzy na siostrę zmęczonemi oczyma.
— Dlaczego Pita nie śpi?
— Nie wiem... czesałam się...
Mundek stoi smukły, gibki w narzuconym na plecy szynelu. Pita w jednej chwili przypomina sobie Tarnawicza i to, że ktoś zginął, jakaś kobieta... Mundek ciemne plamy swych cudownych, gorejących oczu utkwił w drzwi, prowadzące do jadalni.
— Nie wiesz... czy matka już śpi? — pyta wreszcie wahająco.
Pita wie, że Mundek boi się wymówek, boi się sceny za to, że późno wrócił do domu.
— Nie wiem! — odpowiada, ale zaraz dodaje:
— Poczekaj... ja zobaczę!
Mundek spogląda na nią zdziwiony. Dlaczego jest