Te oczy, wpatrzone w ciemnię lub w czerwonawe światełko drobniuchnej lampy, jakąż dziwną mają moc i jaki nieokreślony wyraz!
Wszystkie urazy, kłótnie, przeciwności, zawody wypełzają, jakby z nor i otaczają zbudzoną kobietę. Ona leży cicho, a w niej coś wre, coś się kłębi.
Nigdy sama!
Ciągle, ciągle, nawet w tej krainie ulgi, w tej krainie ciszy...
Jakże powoli rodzi się żal, wstręt, ból...
Mężowie, którzy chrapiecie, idźcie raczej spać do przedpokoju, gdzie chcecie, zapracujcie się do reszty sił na jeden jeszcze pokój, wyłącznie dla siebie, tylko nie płoszcie snu z oczu żony, zostawcie ją w krainie snu, w której dusza człowieka waży się z rozpostartemi skrzydły, jak ptak w powietrzu, ptak milczący, zbolały, nie pragnący już niczego, tylko ciszy i spokoju.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pita powraca cichutko ode drzwi sypialni rodziców. I znów spogląda na Edka, który leży nieruchomy z oczyma przyciśniętemi rękoma i powtarza Lermontowskie „Dwa Wielikana.“
Na szelest bosych nóg Pity, przerywa swą monotonną litanię i patrzy chwilę na siostrę zmęczonemi oczyma.
Potem z wysiłkiem unosi się na łokciu i macza chustkę do nosa w szklance wody, stojącej na krzesełku, obok sofy. Tą zimną wodą przemywa sobie klejące się do snu oczy. Lecz głowa mimowoli opada. Edek zdobywa się na heroizm. Podnosi się i osuwa na klęczki obok sofy. W tej pozycyi zaczyna znów powtarzać wiersze Lermontowa.
Brzydki jest, biedny jest, zmęczony bardzo. Cała młodość, dławiona bezmyślną torturą, aż jęczy tragicznie i o miłosierdzie prosi.
Pita stoi nieruchoma i patrzy zdziwiona:
— Edek! co robisz?