Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/79

Ta strona została przepisana.

A może i Mundek także? Kto wie! Kto może wybadać, co on zamierza. Taki milczący, tajemniczy. Tyle ma w sobie jakiegoś smutku, gdy zjawi się w domu.
A przecież Pita go więcej kocha, niż Edka. Pita, naprzykład, w tej chwili pragnęłaby coś dobrego dla niego uczynić — przynajmniej mu powiedzieć, że ma to pragnienie.
Ale się boi.
Czuje, że świat jego nie jest jej światem.
Zdobywa się tylko na powiedzenie:
— Rodzice śpią; możesz iść cichutko!
On nie odpowiada jej, czyta wciąż erotyk. Lecz słyszał jej słowa, bo skinął głową. Pita chciałaby się spytać, czy Tarnawicz zdołał odszukać ją, tę tajemniczą, i czy Mundek wie, że Edek... Słowem, tyle pytań ciśnie się jej na usta, lecz Mundek wstaje nagle i zabiera się do odejścia, unosząc owo czasopismo, znalezione obok posłania Pity.
— Dlaczego ty takie duractwa czytasz? — pyta, przeszywając ją ostrem spojrzeniem.
Pita wsuwa głowę w ramionka.
Złote włosy okoliły ją i spadły deszczem na jej szyję, na jej złożone ruchem bizantyjskiego anioła rączki.
I silniej, niż wszystko, pulsuje w niej znów myśl o Ketlingu-rządcy, o jego smukłej postaci, o tym czarze, który go opływa i jakby ponad ziemią niesie.
— Byle się znów nie czerwienić, gdy o nim będzie mowa.
To jest gorączkowe pragnienie Pity.
— Byle tylko!... daj Matko Boska... wszyscy poznają... Ucieczko grzesznych... Pod Twoją obronę... byle się nie czerwienić!
Och, jakie to dziwne, cudowne kwiaty mienią się na szybach w błękicie księżycowych blasków. Cóż to za świat czarowny, jakiś las bajeczny, o srebrnych paprociach, o akacyach, o palmach brylantami osypanych.
— Matko Boska... byle kiedy o nim mowa... się nie czerwienić...