Tak się ta panna Władzia w domu zaklimatyzowała, tak jakoś dziwnie.
Picie się zdaje, że ktoś wstawił nagle do nich doniczkę z brzydkim kaktusem i że ten kaktus codzień rośnie, choć napozór mało miejsca zabiera.
Panna Władzia umie znaleźć drogę do łaski Tuśki.
O innych zdaje się nie troszczyć. Wie, że dzieci jej nie cierpią i nie dba o to. Jeszcze tylko czasem z Żebrowskim zamieni krótkie słowo. Wtedy twarz jej się dziwnie zmienia. Jest prawie ładna.
Pita z jakąś intuicyą pochwytuje te chwile i wchłania je w siebie i... panna Władzia jednak oprócz owej podsuniętej poduszki i kilku nic nie znaczących przysług, nie manifestuje żadnej zbytecznej uwagi Żebrowskiemu. Lecz co uderza Pitę, iż te drobne usługi, te „pan dobrodziej,“ zamieniane są zawsze wtedy, gdy Tuśki w pokoju niema. Pita mimowoli ogląda się na drzwi, po za któremi jest matka. Choć przecież nic się nie dzieje, jednak w Picie wzrasta jakiś niepokój. Coś jakby już znanego dawniej tam pod Gewontem, gdy szemrało jej serduszko niewyraźnie, podczas gdy matka i Porzycki przed domem w księżycową noc siedzieli, rozmawiając cicho.
Nie to jednak niepokoi Pitę, nie to jedno. Główne i straszne, co w niej wzrasta, to owe płomienie, oblewające szkarłatem jej śliczną twarzyczkę, gdy kto wspomni o rządcy. Edek odczuł, czem sprowadzić może rumieńce na twarz siostry. I teraz każdy obiad jest torturą Pity. Ona wie, że kilkakrotnie Edek zacznie mówić „coś o rządcy,“ a ona obleje się krwią różaną, jak jutrzenka miłosna. I wszyscy patrzeć na nią będą z podziwem, matka srogo; nawet od maszyny Władka podniesie swe dziwne źrenice i utkwi je w spłonioną dziewczynę. Jest to tortura, która łączy ją coraz więcej z tym człowiekiem. Mówią o nim „rządca.“ Ona nazywa go w myśli „on.“
I powstaje w niej jakieś inne nieuchwytne uczucie. Te drobne, malutkie dzieci, ciemno ubrane i blade, które
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/83
Ta strona została przepisana.