chodzili i mówili: „Jaka szkoda... taka młoda... taka śliczna...“ Potem pogrzeb, na Powązki, a daleko szedłby może... on, szedłby i mówił tak, jak inni: „Taka młoda, taka śliczna...“ Szedłby bez kapelusza, bo tak się idzie za trumną.
I tu Pita gwałtem usiłuje uprzytomnić sobie, jak będzie on wyglądał na jej pogrzebie. Lecz dziw nad dziwy...
Nie on to idzie daleko za jej trumną. To idzie drobny, mniejszy jakiś człowiek. I jest odziany ubogo, zmarzły, bo tylko w mundurze. A mundurek ten wytarty, czapka w ręku i oczy dziwne, zwrócone na trumnę Pity.
Ależ to... Tarnawicz. Tak, stanowczo. Nie Ketling-rządca, lecz przyjaciel Mundka.
A te oczy, któremi patrzy w trumnę Pity, są pełne łez.
Dużych, lśniących łez.
Tych łez, które Pita ma w głębi serca, które tam są — ciche, smutne — och! tak bezbrzeżnie smutne...
I serce Pity zaczyna łkać, jęczeć, skarżyć się.
Z jej oczu też płyną łzy, gorące — i wsiąkają w szal.
Pita płacze i widzi tylko tę swoją trumienkę szarą, wieńce białe, bukiety białe... trumienkę o srebrno-złotym krzyżu i dwoje przecudnych oczu, wpatrzonych w tę trumnę, wpatrzonych bezkreśnie i z niemą, cudowną rozpaczą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Tam, w jadalni, obiad się kończy. Hałas odsuwanych krzeseł, lecz Pita się nie porusza. Wizya pogrzebu jej znikła, ale wrażenie smutku zostało.
Pita zagłębia się w rozkosz boleści. Dreszcze przeszywają ją coraz więcej, chwilami zdaje się jej, że całe ciało jest z drutów, a te druty drżą całe, wibrują dziwnie, wstrząsając nią. W gardle jej zaschło. Gdy poruszy głową, ma wrażenie, że leci w przepaść. Traci poczucie czasu i przestrzeni. To znów, chwilami, robi jej się dziwnie roz-