kosznie i błogo, i chciałaby, aby nigdy nikt nie wyrywał jej z tego stanu. Nagle czuje, że ktoś jej ramienia dotyka. To matka, ubrana, jak do wyjścia. Nigdy Tuśka nie wydawała się Picie tak piękna, tak wysoka w swej długiej etoli z czarnego futra, spadającej prosto od różowego podbródka aż do ziemi.
— Pito? jakże ci?...
— Nic, nic, dobrze mi... — bełkoce Pita.
— To kataralne. Pewnie wczoraj nie wzięłaś kaloszy. Jak wrócę, dam ci na poty. A nie zapomnij przymierzyć nowej bluzki. Panna Władzia już ją skroiła i za pół godziny będzie musiała przymierzyć.
A w Picie coś dziwnego się dzieje, jakiś strach, lęk, coś chce w niej krzyknąć przeogromnym głosem:
— Mamusiu! widziałam swój pogrzeb, srebrnego Chrystusa, białe hyacenty... widziałam, że Tarnawicz za moją trumną szedł... i miał na sobie jeden wytarty mundurek, a w oczach łzy... i śnieg na białe hyacenty i na niego drżącego padał...
Tak chce wołać Pita i tulić się do czarnego, ciepłego futra, na którem błyszczą dwie srebrne klamry.
A tymczasem matka mówi dalej:
— Idę kupić wstawki do bluzek. Muszę się śpieszyć, bo żydzi zamkną. Jaką chcesz wstawkę, wązką, czy szeroką?
Pita bełkoce:
— Szeroką!
Tuśka wzrusza ramionami:
— Niema sensu. Ja dla siebie wezmę szeroką, bo się wyda. Ale ty jesteś jeszcze płaska, jak deska, więc lepiej zakładki i wązkie ażurki. Co?...
— Dobrze!
— Znów grymasisz? Moja kochana, pozwól matce mieć więcej rozumu od ciebie. Ja wiem lepiej co dla małej dziewczynki przystoi.
Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/89
Ta strona została przepisana.