Strona:Gabryela Zapolska - Córka Tuśki (1907).djvu/90

Ta strona została przepisana.

— Tak! — myśli Pita — mama jest bardzo, bardzo wysoka, a ja jestem mała, mała dziewczynka... bardzo biedna, bardzo maluśka.
I tuli się do kanapy, tuli się w swój szal, który wydaje się jej niedostatecznem okryciem.
Tuśka przykłada rękę do czoła córki:
— Rzeczywiście... masz głowę rozpaloną. Proszę cię, nie ruszaj się. Wstąpię do apteki i kupię ci aspiryny. Bądź zdrowa.
Wychodzi rosła, silna, pełna życiowej siły, i idzie przez kuchnię, aby upomnieć Marcysię o napalenie powtórne w piecu, w saloniku.
I za chwilę tylko maszyna w jadalni turkoce pod wprawną ręką panny Władzi. Pita widzi jej zgarbioną postać.
— Jaka ona brzydka — myśli.
I nagle niewiadomą asocyacyą wrażeń dostrzega jakby postać ojca obok szwaczki. Ojca przecież niema. Jest w cukierni, na gazetach, zresztą to był cień, myśl tylko...
Marcysia pali w piecu i z łoskotem wali drzewo na podłogę. Pitę głowa jeszcze więcej boli. Chciałaby kazać słudze być cicho, ale się boi. Zresztą ona zawsze lękała się Marcysi. Zdaje się jej naturą dziwnie ordynarną. Przytem ma zawsze uśmiech ironiczny na ustach. Zdaje się mieć głęboką pogardę dla całego domu, a gdy posługuje u stołu, wnosi potrawy z niechęcią i jakby z drwinami. Przytem Pita czuje, że Marcysia słyszy nieraz dziwne wyrazy, jakiemi matka prześladuje ojca, i że jest z tego dumna. A Pitę to boli. I teraz, gdy patrzy na oświetloną dziwacznie głowę dziewki, radaby krzyczeć:
— Precz!... precz!...
Ale Pita wszystko tłumi w sobie. Jej nic nie wolno.
Marcysia wreszcie rozpaliła w piecu i ciężko podnosi się z ziemi. Przechodzi z szelestem koło leżącej Pity.
— Cóż? śpi panienka?