będą na atłasowych piersiach wysypki, poić emulsyą amygdalini i będzie ciało otoczone względną opieką.
Ale... razem z ciałem zachorzała dusza twoja, biedna, mała Pito. Dusza, jak gołąb słodka i jak gronostaj dostojnie biała.
Dla niej nie wezwą doktora.
Bo choć jest jedno oszustwo więcej, które się psychoterapią nazywa, nikt twej duszy nie wyleczy Pito!
Nikt, nawet czas, który się wielkim lekarzem mieni.
To jest przeciwnie, ty białe, ciche stworzenie.
Ten czas wrogiem idzie ku tobie i tyle harpunów wlecze z sobą.
Zatrute są strasznym jadem.
Jadem, który nie przebacza.
Jadem... wspomnienia Pito!
To nie było nic strasznego, to była zwyczajna wietrzna ospa.
Tylko gorączka była wielka i Pita leży wyczerpana i prawie bezsilna.
Leży w pokoju stołowym, bo najcieplejszy. Leży na sofie, na której sypiał Mundek. Osłoniona jest parawanem, który obito białym perkalem.
Ktoś jeszcze bowiem leży w tym pokoju.
To Edek.
I on położył się we dwa dni po Picie. U niego przebieg jest trochę cięższy. Organizm okazał się wyczerpany zanadto forsowną umysłową pracą.
Mundek objął w posiadanie salonik i tam uczy się teraz, śpi na tej kanapce, na której sypiała Pita. Ona wie