roby, oddając przysługi, nabrała gruntu w domu pod nogami. Pita dziękuje jej za herbatę i przypatruje się jej z ciekawością. Ona poprawia jej poduszki i zaczyna rozmawiać, jakby chcąc zagłuszyć to, co się w saloniku dzieje. Matka bowiem wyszła już z doktorem z jadalni i rozmawiają tam teraz półgłosem. Drzwi są uchylone. Doktór znów coś mówi wesoło i jakby pochlebnie. Tuśka odpowiada mało. Pita mimowoli szyjkę w tamtą stronę wyciąga. Czy ten doktór nigdy sobie nie pójdzie? A ta Władka umyślnie gada, jak najęta! Ach! gdyby mama wreszcie przyszła. Już wychodzi! Wreszcie. Drzwi się zamykają. Pita czeka, że mama wejdzie do niej za parawan. Lecz mama nie wchodzi, tylko krząta się po pokoju. Władka zabiera szklankę po herbacie i za chwilę Pita słyszy następującą rozmowę:
Panna Władzia (obleśnie). Ten pan doktór to naprawdę, gdy tu przyjdzie, to wyjść mu się ztąd nie chce.
Tuśka. Spodziewam się: dwoje ostukać, opukać...
Panna Władzia. E! jego tu co jenszego trzyma.
Tuśka. Co?
Panna Władzia. Mnie się zdaje... że jemu się tu ktoś strasznie podoba.
Tuśka (śmiejąc się). Może panna Władzia.
Panna Władzia (skromnie a jadowicie). Och! ja!... Boże drogi!...
Tuśka. To może Pita?...
Panna Władzia. Ha! ha! ha!...
Na Pitę uderzają ponsy. Chciałaby udusić w tej chwili doktora, jego wąsy i tę obrzydłą szwaczkę.
Tuśka- A cóż? Może się o Pitę oświadczy!
Panna Władzia. Ha! ha! ha!
Tuśka. Ha! ha! ha!
Niby to jest wszystko cicho mówione, niby półszeptem, ale tak wyraźnie obija się o uszka Pity, o jej osłabione serduszko, o jej mózg, który pracuje ciężko powrotem do normalnego trybu przyjmowania wrażeń.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |