Strona:Gabryela Zapolska o Ich czworu.djvu/2

Ta strona została uwierzytelniona.

żyć i spotykać się na każdym kroku. Starałam się wprowadzić kilka takich ekstraktów, czy to w postaci szwaczki, narażającej swoje życie niszczeniem w piętnastym roku śladów swej głupoty, rzucającej ją w objęcia głupiego studenta, czy to klasycznej postaci żony, którą starałam się uczynić zupełnie inną od Żabusi, i zdaje się, że każdy subtelniejszy umysł odczuł te zasadnicze różnice. Jakiś krytyk zarzucił mi typ Becque’a. Ależ był to pan widocznie drzemiący na sztukach w teatrze. Paryżanka Becque’a jest najdzwyczaj przewrotna, oszukująca i kochanka i męża z tym trzecim, a oszukująca trzeciego z czwartym i t. d. Głupota Fedyckiego mówi sama za siebie, głupota wdowy, oddającej ostatni grosz z przywiązania, nie potrzebuje komentarzy. Co do głupoty męża dość jasno o niej mówi Mandragora.
Gdy się odezwie między tymi tragicznie głupimi, sam wydaje się z nich najgłupszy, tak bardzo silne są wały głupoty, które naokoło niego ich dusze wznoszą. Zarzucono mi, że właściwie tragicznym losem jest tu los dziecka. Nie wiem, jak kto się na tragiczność życia zapatruje. Mnie się zdaje, że, gdy kobieta zostaje kokotką, a mężczyzna hochstaplerem, to jest już wielka tragedya. Gdy do domu wdziera się utrzymanka i ona obejmuje rząd nad człowiekiem słabym i cichym, to także tragedya, choć niema ani brauninga, ani trupów. Tylko chodzi o to, aby w sztukę umieć się wsłuchać i aby, gdy zapadnie zasłona, widz starał się domyśleć z tego, co przed chwilą usłyszał, jaki będzie dalszy ciąg tych „tragedyi”, które krwawo się nie kończą, a przecież mają wiele bólu w sobie.
Najlepiej we Lwowie odczuł moją sztukę ubogi chłopak, noszący towary sklepowe. Powiedział do mnie: „Jakie to smutne, bo co to z tymi ludźmi teraz będzie! Strach pomyśleć”. To była prosta, a mądra i subtelna dusza. Ten i ów pisze, iż sztuka moja jest jaskrawa. To samo czytałam i o „Moralności pani Dulskiej”. Przedewszystkiem powtarzam, że miałam do czynienia z całym Oceanem i kazano mi go zamknąć w szklance wody. Ocean to ludzka codzienna głupota, szklanka wody to scena. W skutek tego postacie moje nie są typy, ale stany ludzi. Dlatego nawet nie dałam im nazwisk, aby nie czynić z nich kogoś, kto mieszka przez ścianę, lecz ekstrakt tych, którzy mieszkają przez ścianę.
I konieczne więc było wzmocnienie rysunku. Poza tem, jaskrawość mych sztuk razi krytyków, a może i publiczność. Wytłómaczę dlaczego. Oto lata całe publiczność żywiona była sztukami, w których działo się wszystko za pomocą niedomówień, zawieszań głosu, pauz. Na scenie panowały zmroki, ludzie wyrażali swe myśli za pomocą, „a więc: tak sądzisz? — to straszne”. I znowu: „a więc?” — i t. d. Mówiono półgłosem, ale tak cicho, jakby wszyscy mieli anginę, abażury dużo robiły nastroju, nastrojony był również ton, w jakim się porozumiewały między sobą sceniczne postacie, na takie dzi-