Strona:Gabryela Zapolska o Ich czworu.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

przód i dostaję pierwsze cięgi, jak było z moją nieboszczką Małaszką, która teraz wydaje się wobec innych wzorem przyzwoitości i dystynkcyi.
Trzeba raz oduczyć widza, że, włożywszy na siebie odświętne ubranie i rękawiczki do teatru, musi słyszeć także odświętne słowa, jeśli przyszedł na sztukę, która się dzieje „naturalnie w mieście i w czasach obecnych”, a zwłaszcza jest „tragedyą ludzi głupich”. Cięgi te jednak, do których właśnie powinnam była przywyknąć, znosząc je od początku mej karyery pisarskiej, nie poprawiają mnie bardzo. Wiem, że po latach kilku zaczną mnie naśladować a ja znów coś stworzę jaskrawszego. Tylko dziwię się bardzo, że nikomu to nie przychodzi na myśl, że przecież wielki musi być upór i siła woli takiego pisarza, który zamiast używać wypróbowanej techniki zawsze stara się narażać na te cięgi, idąc naprzód. Piszę mój literacki pamiętnik. Chowam skrzętnie recenzye, krytyki, często będące stekami obelg, ciskanych na mnie za mą pracę, w której tracę resztę sił, i, przeglądając te książki, które pozostaną, jako dokumenty po mnie, utwierdzam się coraz więcej w swym uporze.
Widzę, jak z młodzieńczą nieopatrznością, ot jak ptak śpiewa, piszę nie do druku Małaszkę. Jak nieboszczyk Stebelski, ten niepospolity dekadent, niespodzianką i podstępem drukuje ją w Kuryerze Lwowskim. Gorzkiemi łzami oblewam tę niespodziankę, lękając się, ażeby dyrektor teatru, Jan Dobrzański, nie dał mi dymisyi. Nie dostaję dymisyi, ale dwadzieścia pięć rubli honoraryum w Przeglądzie Tygodniowym za ową Małaszkę. Jestem dumna i szczęśliwa. Wprędce szczęście moje ginie z powodu śmiesznie komicznej awantury w Warszawie z racyi owej „wyuzdanej” powieści!!! Nie tylko była ona jaskrawa, ale zdawało się, że nie było błota, jakie w rycerskim zapale koledzy moi nie rzuciliby na mnie za „nagie kolana” Małaszki.
Gdy dziś to czytam, zdaje mi się, że to jest jakąś bajką. I wobec tego, co dziś u nas piszą i drukują, „kolana Mołaszki” to jakiś romantyzm i wykwint dyskrecyi. Więc... i te zarzuty jaskrawości „Ich czworga” nie poprawią mnie wcale. Bawi mnie tylko to, że przez lat dwadzieścia kilka zmieniło się wiele, ale nie zmienił się ordynarny i bardzo nie gentlemański sposób pisania u nas niektórych krytyk.
Zdawać się czasem może, że jakieś nieuki czyhają na to, aby módz powywracać trochę kozłów z racyi czyjejś pracy albo dzieła sztuki.
Mają wtedy w swem kole kawiarnianą, jednodniową sławę Herostrata. Ciekawa jestem tylko, dokąd to tego będzie? Żałowałabym, gdyby co do mnie się to skończyło.

G. ZAPOLSKA.