stało się podstawą analizy widmowej, pozwalającej z badania promienia świetlnego rozpoznać rzeczywisty ustrój gwiazd.
Po kilku latach pobytu w Cambridge Newton powrócił do małej swej posiadłości w Woolstrop. Tu jednego dnia, siedząc na ławce w ogrodzie, dostrzegł jabłko, odrywające się od gałęzi i spadające u nóg jego. Pospolite to zdarzenie sprowadziło jego myśli na tory dobrze mu znane; rozmyślał, jaka może być przyczyna, bezwątpienia pokryta tajemnicą, pociągająca wszystkie ciała ku środkowi naszej ziemi. Czy jednak ta siła, jakiejkolwiek byłaby natury, miała granice? Działając na wyniosłych górach, czyż ujawnia się w wyżynie dziesięć, sto i tysiąc razy od nich większej? Czyż siła ta dosięga księżyca? Takie były kwestye, które mniej przenikliwy myśliciel usiłowałby rozwiązać, nie zadając sobie żadnej pracy, odpowiadając natychmiast z rzekomą pewnością, że gdyby księżyc był pociągany przez ziemię, nicby mu nie przeszkadzało spaść na nią, a tem samem, że wpływ naszej planety nie sięga tak daleko.
Newton pojmował to całkiem inaczej. Czyż nie wiemy z codziennego doświadczenia, że pocisk, rzucony w kierunku poziomym, spada tem dalej, im jest ciśnięty z większej wysokości i im biegnie z większą szybkością. Przenieśmy się myślą na szczyt wieży, mającej 90.000 mil francuskich wysokości, to jest odpowiadającej odległości księżyca od ziemi, i wyrzućmy pocisk z szybkością ćwierć mili francuskiej na sekundę, co prawie dorównywa szybkości naszego satelity, czyż nie jest widoczne, że pocisk ten padnie w odległości większej od promienia ziemskiego, przedstawiającego tylko długość 15.000 mil francuskich? Chociażby pocisk w tym biegu, prawie poziomym, nic nie tracił na szybkości, taż sama siła ciężkości, za sprawą której kamień spada na powierzchnię ziemi, utrzyma księżyc w odległości niezmiennej od kuli ziemskiej, przedstawiającej zbyt małe wymiary, i nie dozwoli mu spaść na naszą planetę. Uwagi te były dopiero zawiązkiem prawdy wykrytej, lecz jeszcze nie udowodnionej. Newton uważał za stosowne nie ogłaszać tego spotrzeżenia, zaufany w swej
Strona:Gaston Tissandier Męczennicy w imię nauki.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.