Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Francuzem, który rozkaz wziął,
By pistolety z gwoździa zdjął.
Siedli do lekkich, strojnych sanek,
Pędzą, jak wicher, w stronę młyna.
Tam już czekano Oniegina.
Wysiadł, w głos chwaląc śliczny ranek.
Sługa broń za nim niósł, krok w krok —
A sankom zjechać kazał w bok.

Oddawna Lenskij, o płot wsparty,
Prędkiego końca sporu żądał.
Zarieckij, chodząc nakształt warty,
Jako mechanik, młyn oglądał.
Gdy się Oniegin jął odważnie
Tłómaczyć, tamten rzekł poważnie:
„Przebaczam panu — choć to źle —
Ale... sekundant pański gdzie?...”
Jedynie zbójcy i nieuki
Mordują bliźnich jak się zdarzy;
Zarieckij swoich adwersarzy
Kładł wedle wszelkich zasad sztuki,
Wiedząc, że walka to nie żart.
(Czci i wdzięczności za to wart).

„Gdzie mój sekundant?... Tu ot, stoi.
Jest nim mój wierny monsieur Guillot.
Pewnie on pana zaspokoi,
Chociaż nieznany mu przed chwilą.
Szlachectwem jego ród nie świetny,
Natomiast ręczę, że — szlachetny.”
Zarieckij, milcząc, przygryzł warg;
Nie pora była już do skarg.