Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Podnieść rannego... lecz już niema
Poety! — wieczną skrył się nocą!
Zwiądł kwiat spalony tchnieniem burz,
Płomień w ołtarzu zagasł już!

Leżał, jak z głazu wyciosany,
Straszny śmiertelnem uciszeniem.
Pierś miał przeszytą, a krew z rany
Dymiącym ciekła mu strumieniem.
Przed chwilą, zdobiąc skroń w promienie,
Mieszkało w sercu tem natchnienie,
Wiosennych rojeń brzmiał w niem śpiew,
Kipiało życie, wrzała krew;
Teraz — domostwo opuszczone!
Ciemno tam, głucho — i na wieki
Tak już ma zostać! We drzwiach ćwieki,
A szyby kredą zabielone.
Gospodarz wyniósł się — lecz gdzie?
Jeden Bóg tylko o tem wie!

Przyjemnie bywa swego wroga
Epigramatu przebić grotem;
Przyjemnie patrzeć, jak go trwoga
I wstyd udręcza, i jak potem,
Widząc w zwierciadle swoje życie,
Przeczy, że jego w niem odbicie.
Przyjemniej, kiedy broń go ta
Dojmie, aż wrzaśnie: — Ha, to ja!
Jeszcze przyjemniej myślą skrytą
Grób kopać nędznej wroga złości,
I z przyzwoitej odległości
Lufę kierować weń nabitą;