I wiódł żywot twardy, lecz swobodny,
Jak zwyczajnie kopacze. Stuk dzbanków
I dźwięk pieśni hulaszczych w winiarni
Milszy był mu od trzaskania bicza,
Którym woły wpierw w służbie poganiał.
W drogę idąc, zostawił w chatynce,
Zawieszonej ponad skalnym zrębem,
Niby gniazdo, żonę swoją Martę,
Choć dziecięcia lada dzień czekała —
A już w górach miało się ku zimie.
W pierwszych chwilach o żonie pamiętał;
Listy do niej pisywał, a nawet
Raz jej posłał pieniędzy — lecz potem
Nowych wrażeń pochwycił go zamęt
I jął z serca ścierać obraz Marty.
Człek to z gruntu nie był zły, lecz losy
Mogły giąć nim, jako wicher trzciną;
Łatwo też się poddawał wrażeniom,
Za czem zwykle w ślad idzie — niepamięć.
Hucznym życie płynęło tu zdrojem.
Pośród szańca niebosiężnych szczytów,
Robotniczy tabor się rozłożył,
A w nim ludzi na setki liczono.
We dnie łoskot żelaznych oskardów,
Dynamitu wybuchy, skrzyp taczek,
Groźne klątwy i nawoływania,
W jeden koncert spływały piekielny;
W nocy zasie słychać było tylko
Śpiew. W sobotę zwłaszcza, w dniu wypłaty,
Szła wesoła hulanka przy kartach
Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.