Jak smok, i grał w karty bez pamięci.
Gdy co wygrał, ciskał to w kapelusz
Starowinie, co przy cytry dźwięku,
Schrypłym głosem śpiewał dawne pieśni.
Lecz mu nagle karta iść przestała —
Gdy się zżymał na nią, drzwi skrzypnęły,
I stanęło na progu winiarni
Dziewczę; krokiem powolnym lecz śmiałym
Przystąpiło do stołu, i topiąc
Czarnych źrenic groty w licach gracza
Rzekło z mocą: „Ty grasz tu, szaleńcze,
A tam w domu nie mamy na jutro
Kęsa chleba!”
Pietro z dzikim śmiechem
Wrzasnął: „Co mi jutro! — dziś jest wszystkiem!
Dziś, kamraci! zgrałem się do nitki,
Lecz nie wstanę, póki się nie pomszczę
Na szatanie, co mi szczęście popsuł...
Kto mi sprzyja — na stawkę pożyczy!”
Trzech rzuciło pieniądz (w grozie strachu
Trzymał wszystkich). Postawił — i przegrał.
Tylko oczy silniej mu błysnęły;
Dopił dzbana i zuchwale śmiał się.
„Hej! — wykrzyknął nagle — kto tę dziewkę
Kupi? Soldów na stawkę mi trzeba,
Więc ją oddam tanio. Wiem z pewnością,
Że mnie teraz wygrana nie minie.
Już mi zresztą Nina się znudziła
I jej wiecznych kazań mam już dosyć!
Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.