Wtem ze swego kąta Jan się podniósł.
Podszedł zwolna do stołu, pieniądze
Cisnąc w garści; wzniósł je przed twarz samą
Pietra i rzekł: „Naści! lecz zaprawdę,
Zbędziesz życia, jeśli kiedykolwiek
Na tę dziewkę okiem choćby rzucisz!”
A do Niny rzeł ciszej: „Chodź, Nino!”
Ona, milcząc, stała wciąż u stołu.
Burza uczuć, gwałtowna a niema,
Coraz silniej wstrząsała jej łonem,
I łez falę do oczów pędziła —
Ona jednak, wybuch powstrzymując,
Dała rękę Janowi, i milcząc,
Pozwoliła, by ją wywiódł z izby.
Śmiech i klątwę posłał w ślad za nimi
Pietro; potem, pieniądz pochwyciwszy,
Do gry wrócił — i znów przegrał wszystko.
Sprzeczka nagła wszczęła się wśród graczów;
Wydobyto noże, i w popłochu,
Pietra, srodze poturbowanego,
Wyrzucono na pusty gościniec.
Nikt się losem jego nie zatroszczył,
A nazajutrz, gdy go już bez życia
Znaleziono, jeden sąd o zmarłym
Był: gwałtownik i pijak...
Tymczasem
Jan żył w chatce z Niną, jak mąż z żoną.
On poważny był, ona uległa
Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.