Krople rosy zmieniając w rubiny,
Rozsypując snopy skier po niebie,
I na szczyty górskie, z blasków złotych
Kładąc dyadem. Liść nie drgnął dokoła —
Słychać było tylko ciche łkania
Dwojga ludzi, ciężką troską zdjętych.
On, powstawszy, dłoń do niej wyciągnął;
Potem dobył z ukrycia pieniądze,
I jął liczyć, by część przynależną
Oddać Ninie — a ona tymczasem,
Z płaczem smutnym błądziła dokoła,
Łzy po krzewach gubiąc ciemnolistnych,
Po gałązkach, które zachód złocił,
Po jagodach, kędy ćmy latały,
Po jedlinie, z której krzyż był zbity,
I po starych nagrobkach wśród trawy,
Z których słota wpół zmyła napisy.
Wtem się cała nagłym dreszczem wstrząsła:
„Jak na imię, Janie, żonie twojej?”
— „Marta” — odrzekł półgłosem, i dalej
Liczył pieniądz, nie zwracając głowy.
„Jakto, Marta?” — ona znów podjęła.
„Spojrz na krzyż ten; przeczytaj to imię...
On się porwał, z kolan wszystko zrzucił,
I do krzyża przypadł, który w trawie
Leżał gęstej; tę trawę rozgarnął,
I swej żony imię czytał pod nią.
W górze napis: „tu leży”, a spodem:
Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.