„O westchnienie uprasza do Boga”.
Na kolana upadł i to drewno
Napół zgniłe, ustami drżącemi
Jął całować, a zdrój łez gorących
Z oczu jego płynął, z piersi zasie
Jęki: „Żono moja! — żono! żono!”
Nina stała nad nim zalękniona,
I czekała aż swój ból wypłacze,
I zwróci się do niej z pierwszem słowem...
Noc zapadła i gwiazdy już lśniły,
Kiedy wreszcie, łzy otarłszy, powstał,
I spokojnie rzekł, dłoń jej podając:
„Chodźmy, żono; takie snać już było
Przeznaczenie; gdy się połączymy,
Marta do nas uśmiechnie się z nieba!...”
Kiedym był jeszcze młodzieniaszkiem,
Chadzałem do Muz w odwiedziny.
Poczciwe to były dziewczyny,
I nie gardziły niedojrzałym gaszkiem.
Raz mnie, pamiętam, jedna Muza miła
Oprowadziła
Po wszystkich zakątkach warsztatu;
Przyczem poznałem: w jaki to sposób,