A nazajutrz, z balkona
Poszłam patrzeć bez krzyku,
Jak się wije i kona
Torreador na stryku.
Wielbię dziatwę i z tem się nie ukrywam wcale;
A że szkody ztąd nie mam, przekonam powiastką.
Chłopczyk mi dzisiaj jeden powiedział w zapale:
„Ponieważ mię pan kochasz, przyniosę ci gniazdko!
Gniazdko! — Ofiarę wybrał zaprawdę wspaniałą!
Bo, pomyślcie, jak dusza raduje się szczerze,
Gdy ten, którego serce w gniazdku-by mieszkało,
Gniazdko, za trochę serca, niesie wam w ofierze!
Czyjejś duszy ambitnej, co istnienia źródło
Wysusza, by swe imię wykować w granicie,
Ptaszę, którego ciałko jeszcze nie ochłódło
Z ciepła matki, swe własne oddaje powicie.
Gniazdko — to miłe ciepło i senliwe szmery,
Słodki półcień i spokój, obcy wrzawie świata,
Swoboda, co w słoneczne ulatuje sfery
I o niebo uderza i z niebem się brata...