Ta otchłań, zawsze nowych ofiar głodna,
Chwyta jak paszczą i ciągnie do głębi...
Szukać ich, czekać — nadaremna praca:
Kto raz w głąb zstąpił, na wierzch już nie wraca!
Jak wieczyście łaknące Don Juana serce,
Tak Mozarta pieśń: kocha, tęskni i rozpacza;
I w krainie harmonii, z harmonią w rozterce,
Błądzi, skarżąc się, nakształt wiecznego tułacza.
Roją się w niej, przybrane w szaty najjaskrawsze,
Widziadła, które płodzi chorych marzeń szalej;
Przy niejednem pozostać chciałaby na zawsze,
Ale fatalność woła: — Idź dalej! idź dalej!...
Idzie — pędzona pragnień i zawodów biczem,
Szukając szczęścia, śmierci albo zapomnienia,
Lecz głód serca zasycić nie daje się niczem,
I każdy kwiat zerwany w piołun się przemienia;
Bo nie dla tych lśni owoc na drzewie żywota,
Co chcą, by ziemia była więcej, niźli ziemią...
Przeklęci, których sercem głodna żądza miota!
Przeklęci, w których dusze Prometejów drzemią!
I tym biada, co wierzą, iż Bóg w Elwir twarze
Zaklął prawd nieśmiertelnych zagadkę przezroczą;