Po szybach, szemrząc, o szarej godzinie,
Szumi deszczyk majowy...
Kropla za kroplą w ciepłej ziemi ginie,
Wydając jęk harfowy.
I zwolna, zwolna, z tych jęków tysiąca,
Co drżą w wieczornej ciszy,
Melodya wstaje, senna a kojąca,
Którą człek chory słyszy.
Duch jego tonie, jak w ciepłej kąpieli,
W melodyi tej strumieniu,
I zapomina o smutkach swej celi,
O nudzie i cierpieniu.
Raz mu się zdaje, że to ktoś w przestrzeni
Struny naciągnął szklane,
I jak na harfie, palcami z promieni,
Pieśni gra rozpłakane;
To znów, że w przędzę, miękką, ciepłą, szarą,
Jak małe ptaszę w puchy,
Świat omotały, z mglistą płynąc parą,
Dobre, skrzydlate duchy...
Sypcie się, perły! sypcie się obficie
Na lasy, bruki, łany!
Każda z was niesie, jak w nasionku, życie,
Każda zabliźnia rany.