Co nosi jeszcze złote świętości sukienki,
Czyż powinna być brana zdradziecko na męki?
Po miłości nienawiść, a po kwiatach ciernie...
Jakże dziwnie los czyni! jak niemiłosiernie!
Pawełek ani pojąć mógł co się z nim działo.
Gdy wieczorem odmykał swą izdebkę małą,
Bał się mroku i płakał — po nikim, po niczem.
Szmer trzciny go przejmował drżeniem tajemniczem,
Gdy się ocknął, wzrok jego pełen był zdziwienia...
I po co takie biedne rodzą się stworzenia?
Bez światła i bez okien dom mu zdał się cały,
I gwiazdy go poranne już nie poznawały.
Gdy wszedł, matka wołała:
„Weźcie go odemnie!”
Więc cofał się, i walcząc ze smutkiem daremnie,
Krył się w mroku. — Kolebkę, rzec można, topiono.
Uśmiech już na twarz jego nie wchodził schmurzoną.
Trapiły się tem ptaki i kwiaty w ogródku,
I zwiastun wesołości stał się gońcem smutku.
„Weźcie go! taki brudas! takie nic dobrego!”
Zabierano mu gwałtem cacka dla tamtego.
Ojciec się nie sprzeciwiał, gdyż był zakochany.
W życiu Pawełka jakież okropne przemiany!
Dawniej, jak do bożyszcza, wszyscy szli do niego,
Dzisiaj go unikają, jak trędowatego.
Macocha rzuca klątwy na tę główkę złotą.
„Zmarnij!” woła, i kończy przekleństwo — pieszczotą.
Pieszczotą nie dla niego.
Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.