Strona:Gomulickiego Wiktora wiersze. Zbiór nowy.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

„Chodź tu! chodź, kochanie!
Jednego z twych aniołów skradłam Ci, o Panie!
Na pościołkę dla niego wzięłam nieba szmatę!
To dziecię jest cherubów światłością bogate.
Zda mi się, że niebiański raj cisnę do łona.
Pięknyś, synu. Kocham cię. Przyszłość niezgadniona
Uczyni cię człowiekiem. — Ach! zobaczcie, proszę,
Jaki ciężki! Od niego wszystkie me rozkosze
I sny wszystkie pochodzą. On jest słońcem mojem!”

Pawełek słuchał tych słów z dziwnym niepokojem,
Bo myśl, która wrażenia minione pamięta —
Taką myśl mają nawet róże i jagnięta —
Szeptała mu: — „I ciebie tak niedyś pieszczono!”...
W kącie, milcząc, wieczerzę jadał wyżebrzoną.
Nie płakał, chociaż w smutku łzy są tak pomocne.
Dzieci bywają czasem ponure a mocne.

Często drzwiom się przyglądał z pilnością niezwykłą...

Raz, zmrokiem, krzyk się podniósł w domu: — Dziecię znikło!
Szukano — ani śladu. A była to zima,
Czas ludziom nienawistny. Z krwawemi oczyma
Śmierć wówczas się na człeka czai pokryjomu.

Ślady stopek dziecięcych nosił śnieg przy domu...

Nad ranem, domownicy dziecię odszukali.
Ktoś wspomniał, że jęk słyszał niknący w oddali;
Ktoś inny znów, że — śmiał się, bo mu się wydało,
Że w mgle, co białą płachtą kryła ziemię całą,