Widziałem Śmierć, widziałem Hańbę. Biegły obie
Przez puszczę, w której było ponuro, jak w grobie.
Czarna, wyniosła trawa chwiała się za niemi.
Pod Śmiercią koń był martwy, z oczami wpadłemi;
Z rumaka Hańby zgniłe mięso opadało.
Drzewa drżały. Krzyk sępów budził puszczę całą.
I Hańba do mnie rzekła: — Rozkosz imię moje.
Chodź ze mną. Ja do szczęścia wiodę. Złoto, stroje,
Uczty, pieśni, pałace, ofiarnicy, wieszcze,
Śmiech zwycięztwa, co w sercu błogie budzi dreszcze,
Skarby sypiące złoto z rozwiązanych worów,
Ogrody pełne woni, dźwięków i kolorów,
Niewiasty z blaskiem jutrzni nad pogodną skronią,
Hymny walk i tryumfów, co zuchwale dzwonią
Przez trąb spiżowe gardła, swą chwałę — daremną —
Wszystko to będzie twoje — tylko chodź, chodź ze mną.
Rzekłem: — Nie chcę; padliną czuć twego wierzchowca.
Śmierć zasie przemówiła: — Ja wiodę wędrowca
Do mogiły ofiarą i udręczeń piekłem.
Jam — Obowiązek.