prawdomówność odbija się gorżko na jego skórze. Giną na przykład pewnego dnia bez śladu kalosze mamy. W domu krzyk, awantura, piekło. Cała służba szuka, zdejmują obrazy ze ścian, odsuwają meble, zwijają dywany. W atmosferze unosi się gniewny, despotyczny krzyk zagniewanej mamy. Zbych tymczasem najspokojniej stoi w kącie i potrącany przez służbę zajmuje się z powagą, nie licującą z naprężeniem chwili — wydłubywaniem oczu złotowłosej lalce Wisi. Po półgodzinnem daremnem poszukiwaniu, mamie zaświtała nagle jakaś myśl w głowie. Zbliża się do chłopca i z podstępną miną pyta:
— „Zbysiu! nie widziałeś gdzie kaloszy mamy“?
Zbyś, wiercąc drutem w pustych już oczodołach lalki, odpowiada całkiem spokojnie:
— „Widziałam“!
Mówiąc o sobie używa stale formy żeńskiej. Mama indaguje dalej:
— „A gdzie je podziałeś, powiedz Zbysiu. Mama musi iść do miasta a tam pada straszny śnieg. Bez kaloszy może się mama rozchorować i umrzeć. Powiedz Zbysiu, gdzie schowałeś kalosze mamy“?
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.