Strona:Grający las i inne nowele.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

okrążone obwódkami a na oczach jej błyszczą przy świetle pochodni jakieś perełki cudne i świecące. Mama wyrywa go z rąk ojca, przyciska do piersi, zasypuje tysiącem pieszczot i całusów. Mówi przytem głosem, zdławionym przez łzy:
— „Mój malcze zatracony, mój słodki kochany chłopaku, moja ty zgryzoto serdeczna. Bogu dzięki znalazłeś się. Szukaliśmy cię pół dnia. I gdyby nie poczciwy pies, który cię wywęszył, kto wie, coby się stało z tobą. Powiedz chłopcze, coś ty tam robił pół dnia w tym krzaku“?
A Zbysio odpowiada spokojnie, przecierając zaspane oczy:
— „Spałam“!
Powoli przypomina sobie wszystko. I w miarę tego jest zdumiony coraz więcej. Nie dostał bicia, wszyscy wyrywają go sobie z rąk, nawet gniewna ciocia patrzy na niego wzrokiem wilgotnym i miękkim, który nie wzbudza w chłopcu lęku. Także niebo, niby ucieszone, czyste, mruży do niego tysiąc złotych oczu, jakby go wołało do siebie na jakąś ucieszną zabawę. A potem odnoszą go z tryumfem do domu, nie jak winowajcę ale jak króla, przy świetle pochodni,