Strona:Grający las i inne nowele.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.




Szli aleją, skąpaną popołudniowem słońcem, wśród drzew bezlistnych jeszcze i martwych. Szli blisko siebie, prawie ramię przy ramieniu, lecz w zupełnem milczeniu i ciszy. Duszę Henryka rozpierała bezmierna radość, ile razy pomyślał nad tem, co się stało. Oto niedawno, przed półgodziną zaledwie, na oblanej słońcem plaży, wśród monotonnego szumu morza wyznał jej wszystko... otworzył przed nią duszę aż do najtajniejszych głębi, skreślił dzieje swego życia, opowiedział bezmierną tęsknotę długich ciężkich dni, zasypał ją potokiem barwnej, mieniącej się kolorami tęczy wymowy, a wreszcie, nic nie mówiącej i zasłuchanej z tępą martwotą w jego słowa, wcisnął na palec pierścionek zaręczynowy... Pani Rena przyjęła go... przez cały ten czas nie drgnął ani jeden muskuł jej twarzy... wzrok jej z jakiemś uporczywem zadumaniem gonił rozbijające się u brzegu fale... Ale przyjęła... ta dumna, niedostępna, tajemnicza kobieta, o której nie mógł pomyśleć bez drżenia serca,