wodne odmęty... W tej chwili zalśnił na morskiej powierzchni długi srebrny szlak... to miesiąc wypłynął z za gór na niebo, blady jeszcze i jakby senny... daleko, tam gdzie stalowa linia morza zdawała się zlewać z niebem, zabłysło parę gwiazd drżących i migotliwych... mrok zaczął zarzucać swe szare sieci na ziemię i na morze... Henryk czuł, że zbliża się stanowcza chwila do zwierzeń... spojrzał ukradkiem na Renę... zdawała się być wzruszoną i rozmarzoną... na twarzy jej błąkał się nikły uśmiech a wzrok gonił w przestrzeni jakieś cudne obrazy... Więc począł już powtarzać w myśli początkowy frazes, którym chciał zacząć swoje wyznanie: „w księżycowym szlaku, dłoń w dłoni płyniemy w dal przez wód odmęty i łódź nas poniesie chyża aż tam, gdzie morze styka się z nieboskłonem... chciałbym tak płynąć całe życie i pić wraz z tobą spragnionemi usty „szczęśliwość gwiazd wiszących nizko“. —
W tej chwili wynurzyła się przed ich wzrokiem mała wyspa i szara ściana przeglądającego się w wodzie budynku. Była to budowla dziwnie smutna i przygnębiająca. Brudna, popękana, kiedyś na żółto pomalowana ściana, z czarnymi
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.