oczodołami zakratowanych okien, z których zdawała się wyglądać groza śmierci i trujący smutek opuszczenia. A w dole odbijała się w rozchwianej wodzie ta sama ściana i te same okna, tylko jakieś oddalone, bardziej tajemnicze...
Pani Rena, jakby bojąc się zakłócić doskonałe milczenie, szepnęła do towarzysza:
— „Co za straszny dom... płyniemy obok wyspy „Śmierci“... byle prędzej na pełne morze... mrożą mię te nudne, przeraźliwe mury“ Milczący dotąd gondolier rzekł nagle parę słów, krótkich, urywanych, podobnych do zgrzytu:
— „Insula San Clemente — dom dla obłąkanych“.
Przerwały one niemiłym dysonansem ciszę. W tej samej chwili, jakby w odpowiedzi na jego słowa, gdzieś z głębi budynku odezwał się przeraźliwy, wszystko przenikający krzyk kobiecy. Była w tym głosie bezsilna rozpacz, wołanie o pomoc, dzika skarga i wściekły bunt. Niebawem odpowiedział mu w innej stronie drugi, potem trzeci, dziesiąty... I cały dom, cała wyspa wybuchła nagle potępieńczym jękiem, spazmami płaczu i obłędnego śmiechu i straszny ten, bezładny, wszystko przenikający chór, niósł się daleko po
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.