działem wyraźnie dwie sylwetki, przytulone do siebie miłośnie; nazywała się Kati... słyszałem to imię parę razy — przez całą drogę pieścili się... szeptali do siebie jakieś słodkie słowa, śmiali się jak małe dzieci... co chwilę przerywał ciszę odgłos pocałunków... Byłem przyzwyczajony do tego... lecz wówczas, kiedy patrzyłem tak blisko na ogromne, niczem niezamącone szczęście tych dwojga, poczęły się dziać ze mną straszne rzeczy... przypomniała mi się moja kobieta i cała moja straszna rozpacz... serce zawyło jak pies z bolu... zęby poczęły zgrzytać... a tych dwoje pieściło się dalej najspokojniej, jakgdyby nigdy nic się nie stało złego... Jakiś szatan jął mi szeptać do ucha piekielne zamysły... nie mogłem się oprzeć... Odłożyłem wiosła i nachyliłem się... znałem drobną, prawie niewidoczną szparkę w gondoli, którą niedawno zatkałem szczelnie... odbiłem deszczułkę... wyciągnąłem zwitek szmat... woda poczęła przeciskać się na dno małym, prawie niedostrzegalnym strumykiem. Wtedy powiedziałem im całkiem spokojnie: „Módlcie się! przedziurawiłem gondolę... za parę minut pójdziemy wszyscy troje na dno“... — On podniósł się... zdawał się nie-
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.