drzewa, z duszą zamarłą z zachwytu łowił nieznane mu dotąd, boskie dźwięki lutni, na którą patrzył nieustannie, jakby zahypnotyzowany połyskiem złotych strun... Nie rozumiał słów ballady, lecz czuł, co znaczy ta pieśń... oto znalazł nareszcie uzewnętrznienie swej męki i tęsknoty miłosnej... I znowu rozgrała mu się dusza, jak ten las szumiący, a pieśń rycerza napięła strunę jego tęsknoty aż do najwyższych granic... Jak zwierz raniony pod serce ukrył się w niedostępnych ostępach leśnych, aby w tajemnem obcowaniu z przyrodą zagłuszyć huczący huragan uczuć... Lecz echo pieśni błędnego rycerza biegło za nim w ślad, wiło się złocistą taśmą nad jego głową, przenikało najgęstsze mroki leśne, czaiło się wśród traw i pod liściami, rozbijało się o gwiazdy i okalało go bolesnym pierścieniem... Czuł, że tak, jak ów blady rycerz tylko w pieśni znaleść może ukojenie... lecz brakło mu cudnego instrumentu o złotych strunach, z którego rodziły się te słodkie, wszystko przenikające dźwięki... I wtedy przyszła mu myśl, która zawładnęła całem jego jestestwem... Rosła w pewnej części lasu młoda, nienagannie biała brzoza, nachylona ku ziemi
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.