jakby bała się poruszyć gałązkami. Gotfryd, z bijącem sercem przypatrywał się jakiś czas swemu dziełu, a potem lekko, nieśmiało położył ręce na strunach. Lecz dźwięk się nie rodził a lutnia milczała. Wówczas Gotfryd ukląkł na ziemi i z twarzą zwróconą ku gwiazdom począł się modlić, niebu i ziemi, wichrom i lasom zasyłając prośbę o cud. I stało się... wietrzyk-swawolnik, uśpiony wśród traw, zaszemrał sennie, poruszył źdźbła traw, a potem wzbił się lekko w górę i musnął swem niewidzialnem skrzydłem pierwszą strunę... Zadrgała i w ciszy zakwitł długi, wszystko przenikający dźwięk. Z piersi Gotfryda wydarł się okrzyk radości... A wietrzyk-swawolnik powrócił do swych traw, pobudził śpiących towarzyszy i obwieścił im wieść radosną. Więc porwały się ze swego łoża, a kołując wokół lutni-brzozy poczęły raz po raz trącać naciągnięte struny. Cudna, przesłodka muzyka przeniknęła ciszę leśną. Zaszumiały drzewa, zadziwione tą pieśnią białej płaczki brzozy. I podawały drzewa jedne drugim niezwykłą wieść o śpiewającem cudzie i wnet po całym borze rozległ się niespokojny, przeciągły szmer przebudzonych drzew: co to? co to? co to?...
Strona:Grający las i inne nowele.djvu/23
Ta strona została uwierzytelniona.