Ta strona została uwierzytelniona.
swego orszaku spadła na kupiecką karawanę... te same to słodkie, biedne, sponiewierane włosy-struny... O straszna, nieszczęsna lutnio!... o biedne, nieruchome zwłoki! Gotfryd zbliżył się do grającego drzewa i drżący od lęku spojrzał... pierwszy raz spojrzał w twarz kobiety... lecz kiedy ujrzał tę twarz przenajświętszą, kiedy spotkał się ze spojrzeniem martwych szklannych źrenic, w których odbijały się pierwsze mleczne blaski zapłakanego świtu, w piersi jego pękła jakaś serdeczna, naciągnięta już do ostatnich granic struna, z gardła wydarł się jeden tylko, krótki, przeraźliwy okrzyk zgrozy i Gotfryd runął martwy na ziemię...
A nad zwłokami jego szumiał tajemniczo przerażony las i grały dwie sieroce, opuszczone, dziwne lutnie-brzozy.